Jak nie dopuścić do zaginięcia najmłodszych dzieci? Czy wystarczy nasze czujne oko? 

Dzieci gubią się i giną przez cały rok, ale to właśnie lato jest czasem, kiedy takich zdarzeń jest najwięcej.  I to się tyczy, i porwań, i „zwykłych” zaginięć. Statystyki pokazują, że najczęściej „przypadkowo” znikają dzieci w przedziale wiekowym 3-6 lat. To w wakacje częściej pojawiamy się z maluchami w bardzo zatłoczonych miejscach – na festynach, piknikach, dworcach czy lotniskach. Spacery po turystycznych kurortach czy zakupy w galeriach handlowych są sytuacjami, w których dziecko może w ułamku sekundy zniknąć nam z oka. I taka sytuacja może spotkać nawet najczujniejszych opiekunów.

Bardzo istotne jest nauczenie dziecka postępowania w sytuacjach kontaktu z obcymi. Maluchowi należy wytłumaczyć i co jakiś czas przypominać dlaczego nie powinien ufać obcemu, który podchodzi do niego i mówi, że odbiera go w zastępstwie rodzica, albo chce mu pokazać pieska w samochodzie, czy dać coś słodkiego. Każde dziecko musi wiedzieć jak zachować się w takiej sytuacji. To powinno być oczywiste dla wszystkich dorosłych i nie będę rozwijać tego tematu.

Żyjemy w dobie smartfonów i chyba nie ma rodzica, który przez większą część doby nie ma przy sobie telefonu. Dlaczego o tym piszę? Dmuchaniem na zimne jest zrobienie dziecku zdjęcia każdorazowo przed wyjściem z domu. Jeśli maluch nam zaginie, nie będzie problemu z szybkim podaniem policji czy otoczeniu informacji o jego bieżącym wyglądzie. Wiem, że może to brzmieć dość abstrakcyjnie i oby nigdy się nie przydało, ale nic nas nie kosztuje i w razie sytuacji krytycznej będzie bardzo pomocne. Naprawdę warto wyrobić sobie nawyk robienia takiego zdjęcia codziennie.

Jeśli stracimy dziecko z oczu w miejscu publicznym to wykrzykiwanie jego imienia, np. „Aniu!” jest zdecydowanie mniej skuteczne niż głośny komunikat „Zginęła czteroletnia dziewczynka z jasnymi włosami ubrana w żółtą koszulkę i jeansy, czy ktoś jej nie widział?”. Takie głośnie wołanie wywoła reakcję u większej ilości osób i jest szansa, że dziecko szybciej się znajdzie. Jeśli zrobiliśmy zdjęcie dziecka przed wyjściem z domu, to biegamy z telefonem w ręku z wyświetlonym zdjęciem na ekranie i wykrzykujemy ten sam komunikat. To może być bardzo pomocne!

Maluchowi warto powiedzieć, że jeśli straci z oczu rodziców, to obok wołania „Mamo!” powinien krzyczeć też „Pomocy!” To drugie zwróci na niego uwagę większej ilości osób. Dziecko ciągnięte przez kogoś za rękę (czyt. porwane) i wykrzykujące „Mamo!” albo „Tato!” może zostać odebrane przez otoczenie jako kolejny maluch, który rozpacza, że rodzic nie kupił mu zabawki albo loda. Jest szansa, że na wołanie o pomoc zareaguje więcej postronnych osób. Wybierając się zagranicę nauczmy dziecko, żeby zastąpiło słowo „pomoc” słowem „help”. Szybka reakcja otoczenia może zapobiec tragedii.

Jeśli idziemy na festyn czy piknik i nie mamy dla dziecka żadnej identyfikacyjnej bransoletki (którą i tak można niechcący zgubić albo celowo zerwać!) napiszmy mu na ręce słowo „mama” i nr telefonu. To nic nie kosztuje, a może zaoszczędzić nerwów dziecku i rodzicom. To jest skuteczniejsze od karteczki z numerem telefonu do rodzica, którą niektórzy wkładają maluchowi do kieszeni. Takich rzeczy nie będziemy robić codziennie, ale jeśli sporadycznie pojawiamy się z malutkim dzieckiem w mocno zatłoczonych miejscach, to warto wykorzystać ten patent. Zróbmy to też wybierając się w podróż, której elementem jest pojawienie się na dworcu czy lotnisku.

Wiem, że każdy pilnuje swoich dzieci jak oka w głowie, ale naprawdę wystarczy ułamek sekundy i nagle okazuje się, że któryś z maluchów zniknął. Często takie sytuacje mają miejsce w momencie, w którym płacimy za coś – np. kupujemy loda czy kawę, albo odbieramy telefon. To są właśnie te chwile, kiedy nie patrzymy na nasze dziecko. Bardzo krótkie chwile, ale wystarczające, żeby dziecko rozpłynęło się w powietrzu. To może mieć miejsce na lotnisku, przy placu zabaw, na nadmorskiej promenadzie czy na zakupach w centrum handlowym. Ja sama miałam dwie takie sytuacje, a w zasadzie trzy, ale jedną podwójnie… Dwa i pół roku temu na lotnisku w Tajlandii staliśmy w kolejce do baru i zastanawialiśmy się jakie przekąski sobie zamówić. Dzieci stały tuż przy nas. Ile mogliśmy wpatrywać się w tablicę z menu, zanim zwróciliśmy się pięcioletniego synka z pytaniem: „Leonku, chcesz kanapkę z serem czy szynką?”. Minutę? Może dwie. Wystarczyło. Leonka już nie było… To co czuje rodzic w takiej sytuacji jest naprawdę nie do opisania. Na szczęście u nas skończyło się na trzech minutach nerwowego biegania po hali odlotów. Synek stał przy oknie i oglądał samoloty… Drugi raz zdarzył się 5 minut później. Usiadłam z dziećmi na krzesełkach przy wejściu do gate’u. Mąż poszedł do sklepu coś sobie zobaczyć. Pochyliłam się, żeby schować do plecaka kanapkę, której nie zjadłam. Podnoszę głowę, Leona nie ma. Pierwsza myśl – znów poszedł w kierunku okien popatrzeć na samoloty. Kazałam reszcie nie ruszać się z miejsca i ruszyłam biegiem w tamtą stronę. Nie było go tam! Serce waliło mi jak szalone, byłam przerażona – ktoś go porwał! Błyskawiczny telefon do męża – „Leon, znów zniknął!”. „Jest ze mną. Myślałem, że widziałaś jak pobiegł za mną do sklepu…” Nie widziałam i to był naprawdę ułamek sekundy :(.

To była druga i trzecia taka sytuacja. Pierwsza miała miejsce dokładnie trzy lata temu. Pojechaliśmy na przedłużony weekend do Świnoujścia. Kupowaliśmy sobie kawę na jednej z nadmorskich alejek i synek, wtedy cztero- i pół letni, nagle rozpływa się w powietrzu… Biegaliśmy z dziesięć minut zanim go znaleźliśmy. To było chyba najdłuższe dziesięć minut w moim życiu. Młody wszedł do sklepu z zabawkami, który był tuż obok… To było ostatnie miejsce, o którym wtedy pomyślałam… Cały czas tłumaczymy dzieciom dlaczego nie wolno oddalać się od nas nawet na sekundę, nie pytając o zgodę. Jak widać nie zawsze to działa…

Warto, żeby dzieci wiedziały, że jeżeli się zgubią, to powinny rozejrzeć się dookoła i zwrócić się o pomoc do osoby w mundurze – policjanta czy ochroniarza. Jeśli kogoś takiego nie ma w zasięgu wzroku, to najbezpieczniej jest podejść do kobiety z dzieckiem i powiedzieć o swoim problemie. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że inna matka szybko ogarnie zaistniałą sytuację i sama nie będzie zagrożeniem dla naszego dziecka…         

Na koniec artykułu zostawiłam sobie zaginięcia na plaży nad morzem. Tutaj nie ma żadnej taryfy ulgowej dla rodzica. Idąc z dzieckiem nad wodę musimy liczyć się z tym, że nie wolno nam nawet na pół sekundy spuścić go z oka. Obserwacja, obserwacja i jeszcze raz obserwacja! I to nie z kocyka, tylko na wyciągnięcie ręki. Małe dziecko nie może być samo w wodzie czy w miejscu zasięgu fal! A co zrobić jeśli mimo stałej kontroli dziecko jednak zniknęło…? Jeśli znajdujemy się na strzeżonej plaży, to natychmiast idziemy do ratownika i przekazujemy mu trzy informacje:

– jaki czas minął od zaginięcia,

– jak było ubrane dziecko plus wszelkie charakterystyczne znaki – tu przyda się zdjęcie zrobione po wejściu na plażę, róbmy takie zdjęcia (!),

– informacja o ewentualnej możliwości wejścia dziecka do wody.

Jeśli znajdujemy się w miejscu gdzie nie ma ratownika, to dzwonimy pod alarmowy numer 601 100 100 (dotyczy zaginięć w Polsce) i przekazujemy takie same informacje jak wymienione wyżej. W trakcie rozmowy nasza lokalizacja zostaje automatycznie namierzona i dyspozytor wysyła odpowiednie służby.

Równocześnie sami szukamy dziecka. Z doświadczenia zaprzyjaźnionego ratownika wodnego wynika, że jeśli dzieci nie utonęły, to najczęściej odnajdują się idące albo z wiatrem (bardzo rzadko pod wiatr) i w kierunku słońca. Zazwyczaj dziecko idzie wzdłuż linii brzegowej tuż przy wodzie, zdecydowanie rzadziej środkiem plaży. Uwzględnijmy tę informację w trakcie ewentualnych poszukiwań…    

Reasumując – najważniejsza jest nauka odpowiednich zachowań i bycie o krok przed myśleniem dziecka! Warto też rozważyć sięgnięcie po produkty, które zostały stworzone z myślą o zwiększeniu bezpieczeństwa najmłodszych w przestrzeni publicznej – specjalne bransoletki, nadajniki gps, smycze, naklejki na ubrania.

Dominika Gano-Kasiak @mama_bezpiecznego_malucha